Martyna interesuje się kosmetologią. Wszystkie kobiety w jej rodzinie i koleżanki mają zrobione przez nią paznokcie. Najpiękniej wychodzą jej hybrydy. Martyna ma 17 lat, po wakacjach pójdzie do kolejnej klasy liceum. Jej mama Jolanta opowiada o niej z dumą. Dziewczyna intelektualnie rozwija się świetnie, jest pełna życia i energii.
Nastolatka urodziła się z zespołem „krótkiego jelita”. — Już w okresie płodowym nie zamknęły się powłoki brzuszne, wszystko wypłynęło na wierzch — opowiada pani Jolanta. – Prawie całe jelita okazały się martwe i trzeba było je usunąć.
Dlatego jelitowe odżywianie nie wystarczy. Nawet jak Martyna dostanie zmiksowane jedzenie prosto do żołądka, to nadal jest to za mało, żeby mogła normalnie funkcjonować. Dlatego dziewczyna musi być dożywiana sztucznie i za pomocą kroplówek. — Córka ma tak od urodzenia, więc zdołała się przyzwyczaić do choroby. Oczywiście przez to ma wiele ograniczeń. Łatwo nie jest — przyznaje pani Jolanta.
U Martyny pojawiła się też osteoporoza oraz problemy z wątrobą. Dziewczyna ma problemy z utrzymaniem prawidłowego poziomu żelaza we krwi.
Martyna jest pod opieką Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, a jest to najbliższy ośrodek specjalistyczny od miejsca zamieszkania, który posiada specjalistyczny oddział żywienia oraz poradnię żywienia pozajelitowego.
Dziesięć lat temu w życiu Martyny pojawił się Paweł. — Poznaliśmy się przypadkiem w szpitalu i tak już zostało. Jest z nami. Mimo że nie są biologicznym rodzeństwem, to dogadują się świetnie — opowiada pani Jolanta. — Paweł też cierpi na zespół jelita krótkiego. Ale za nami wielki sukces: od czterech miesięcy nie jest żywiony pozajelitowo.
Paweł ma poważną wadę wzroku, problemy neurologiczne. Jest też dzieckiem autystycznym i niesłyszącym. — A poza tym to świetny i fajny dwunastolatek — uśmiecha się pani Jolanta. — Od początku wiedziałam, co dolega Pawłowi. Wiedziałam o wszystkich schorzeniach.
Wiadomość o tym, że chłopiec zamieszka u nich, bardzo ucieszyła Martynę. — Bardzo dobrze, że w domu z nami jest ktoś jeszcze chory. A nie tylko ja — powiedziała wtedy.
Oprócz Martyny i Pawła, pani Jolanta ma też dwie córki: 11-letnią Martę i 1,5-roczną Julię. — Jest nam razem bardzo dobrze — mówi pani Jolanta.
Pracuje tylko ojciec rodziny. Pani Jolanta całkowicie poświęciła się dzieciom. Zwłaszcza Martyna i Paweł potrzebują jej na co dzień. — Mąż bardzo nas wspiera. Pracuje w systemie wieczorowo-nocnym, żeby jak najwięcej pomagać — podkreśla.
Choroby dzieci generują olbrzymie koszty. Trzeba dojechać do specjalistów, zapłacić na wizyty kontrolne i kupować nutridrinki (to wysokoenergetyczne preparaty odżywczy w płynnej postaci, przeznaczony do picia – red.)
Na szczęście obok państwa Jolanty i Jacka są ludzie dobrej woli. Tacy, którzy nie przejdą obojętnie wobec pokrzywdzonych przez los.
— Mogliśmy Martynie i Pawłowi, którzy są na co dzień na żywieniu pozajelitowym, kupić nutridrinki. Zapas na pół roku kosztował nas 3 tys. zł. A to wszystko dzięki pieniądzom od „Pracowni Wizerunku”
„Pracownię Wizerunku” tworzą Marzena Tarasiewicz, Edyta Gryko i Aneta Tarkowian. Solidarnie zdecydowały wesprzeć Fundację „Przyszłość dla Dzieci”.
— Wychodzę z założenia, że nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, co czeka nas w życiu. Jedno jest w nim pewne: dobro zawsze wraca. Im więcej będziemy działać, inspirować do pomagania, tym więcej tego dobra do nas wróci.
— Cieszy fakt, że z roku na rok rośnie kwota, którą udaje się zebrać. Każda informacja o tym, że udało pomóc się kolejnej osobie, motywuje do dalszego działania. Ciężki dzień pracy, kolejne wyzwania nie są przeszkodą, by pomagać innym w spełnianiu ich marzeń. Pomaganie ma głęboki sens.
Podopieczni Fundacji potrzebują wsparcia cały czas. — Dzięki dodatkowym pieniądzom finansujemy ich leczenie, rehabilitację i zakup sprzętu. — podkreśla Iwona Żochowska-Jabłońska.
Aleksandra Tchórzewska
a.tchorzewska@gazetaolsztynska.pl