Zmiana codziennej rutyny i brak kontaktu, zarówno z rówieśnikami, jak i specjalistami, nikomu nie może wyjść na dobre. A jednak rodziny podopiecznych Fundacji Przyszłość dla Dzieci, z którymi rozmawialiśmy, radzą sobie całkiem dobrze.
Rutyna jest, ale zupełnie inna. Wcześniej, przed pandemią, to była gonitwa — do szkoły/pracy, na rehabilitację, a jeszcze lekcje odrobić, pobawić się, kolacja, mycie, łóżko. Teraz to życie jak w akwarium, odbijanie się od ścian, dobrze, że na balkonie już posadzone kwiatki. Tak jest u państwa Bojarskich ze Szczytna.
— Wsadzamy z dziećmi na balkonie bratki i prymulki — słyszymy w słuchawce głos mamy, pani Iwony.
Duży balkon to dziś ratunek. Rozłożony dywan, stolik z krzesełkami, a teraz jeszcze kwiatki do podlewania. Jest co robić. Dzieci z powodu izolacji nie widują się z dziadkami, wizyty taty też odwołane.
— Przecież to dla naszego dobra! Nie mieszkamy razem, więc lepiej się teraz nie spotykać — mówi mama całej piątki.
Najstarszy, Tomek, przyjechał z Gdańska na święta, ale on i tak się nie kontaktuje z nikim, bo pracuje zdalnie. Za to pani Iwona pracuje stacjonarnie, szyje torebki w firmie krawieckiej. 14-letnia Gabrysia, 11-letni Antek, 10-letnia Zuzia, 19-letni Paweł i 23-letni Tomasz — każde z dzieci zamówiło u mamy swoje ulubione ciasto, więc święta były na słodko. A teraz już wracają do nauki w domu — szkoła zapewniła laptop, jest łatwiej.
Gabrysia ćwiczy czytanie globalne, wszelkie terapie musiały zostać odwołane. Zuzia ma problemy z pamięcią krótkotrwałą, znalazła sposób na naukę alfabetu, ucząc się języka migowego. Antek przechodzi regres autyzmu. Dzieciaki miały do tej pory zapewnioną rehabilitację i ćwiczenia w szkole w Olsztynie. Codziennie o 6 rano wyjeżdżały podstawionym ze szkoły busem i wracały po 16, teraz muszą ćwiczyć w domu.
Z dala od bliskich trzyma się też rodzina Lilianny i Kacpra z Olsztyna.
— Synowa bardzo przestrzega zasad w czasach koronawirusa — relacjonuje z dumą, ale i ze smutkiem babcia dzieci pani Grażyna.
I wnuki, i syna z synową zobaczyła w święta tylko dzięki wideopołączeniu. Dzieci nie wychodzą na zewnątrz już od dawna. Babcia zadbała o słodycze na święta, przez próg podając upominki.
— Mała do mnie biegła, ale już byłam na schodach, rodzice ją zatrzymali. Dzieciak się do babci nie mógł przytulić. Przykro… — pani Grażynie drży głos.
Lilianna ma dopiero 2,5 roku, 9-letni Kacper rozumie trochę więcej. Co nie znaczy, że jest mu lżej. Bardzo bał się, że babcia mu umrze, bo media podają, że seniorzy są najbardziej zagrożeni.
Dziewczynka odziedziczyła problemy ze słuchem po rodzicach. Ich mama Paulina niedosłyszy, bo kiedyś chorowała, tata Marcin nie słyszy zupełnie z powodu niedorozwoju nerwu słuchowego. Tata pracuje, mama zajmuje się dziećmi. Dziewczynka ma już wszczepiony implant, powinna więcej czasu spędzać z osobami, które mówią i codziennie chodzić do logopedy. Również rehabilitacja 3 razy w tygodniu — odwołana. Także ćwiczenia oczek Kacpra odwołano (chłopiec ma zeza). Dostał materiały do ćwiczenia w domu.
Organizacyjnie nie jest łatwo. Dobrze o tym wie również mama Juliana i Bartosza Kleczewskich z Ornety. Ze względu na narodową kwarantannę Julkowi odwołano wizyty w poradni genetycznej i kardiologicznej w Centrum Zdrowia Dziecka. Nauka przez internet powoduje, że trzeba więcej czasu poświęcić 10-letniemu Bartkowi. Mały obserwuje i naśladuje brata. Jak tylko starszy skończy lekcje, uwaga mamy przenoszona jest na 4,5-letniego Julka, który przecież też już musi przyswajać wiedzę: i cyferki, i kolory — nauka to teraz także jego świat.
Wszystkie wizyty w poradniach, u specjalistów zostały odwołane. Nie wiadomo, do kiedy. Termin wyznaczony na wizytę w CZD — skasowany. Może w maju pojawi się nowy? A nawet na pewno wyjazd do Warszawy będzie odłożony na później.
Mama chłopców jest na stażu po kursie na kasę fiskalną i komputerowym z obsługą klienta, ale siedzi w domu ze względu na dzieci. Takie „siedzenie” jest płatne — 80 procent pensji. Finansowo — ciężka sprawa. Opiekuńczy, pielęgnacyjny i rehabilitacyjny — takie zasiłki otrzymywał Julek przez rok. Lekarz z komisji zabrał zasiłki, po odwołaniu przywrócono dwa, oprócz opiekuńczego.
Na razie chłopiec wymaga stałej opieki i ciągłej rehabilitacji, głównie w domu. Taka jest opinia lekarzy, pod których opieką Julian jest od 3 lat.
— Wizyty mamy raz na rok i raz na rok dostajemy 10 dni rehabilitacji, którą opłaca Narodowy Fundusz Zdrowia — mówi pani Wiesława. Resztę mają zastąpić domowe ćwiczenia na piłce.
Edyta Kocyła-Pawłowska